czwartek, 22 lutego 2007

Przyszłość testów wg. Bacha

Niedawno na amerykańskich stronach "Dr. Dobb's Portal" z cyklu "The book of testing" w ramach bloga Michaela Huntera pojawił się wywiad zatytułowany "Five Questions With James Bach".

W tym krótkim tekście "ojciec założyciel" testów eksploracyjnych zawiera wiele zdań, które mogą być szokujące ale jednocześnie spójne z koncepcją metodyk lekkich. Np. na pytanie co jest najbardziej zaskakujące w testowaniu odpowiada
"[...] zaskakuje mnie, iż prawie cały światek testowy bezwarunkowo akceptuje fakt, iż większość testów powinna być spisana w formie procedury."

Dodając wcześniej - muszę przyznać dosyć trywialnie - że:
"[...] testowanie głównie jest procesem myślenia i wyobrażania sobie [...]"

Jako swoją najcenniejszą lekcję, Bach wspomina defekt - znaleziony przez niego w jego własnym programie - który poprzez nieprawidłową obsługę pamięci powodował przesunięcie wyświetlanej grafiki w prawo. Defekt, zignorowany przez niego na początku, okazał się lekcją trącącą trochę filozofią Georgea Berkeleya, że wszystko jest wrażeniem. Sam Bach streszcza ją w następujący sposób:
"[...] relacja pomiędzy przyczyną i skutkiem w komputerze może być do tego stopnia pogmatwana i skomplikowana, że nigdy nie możemy być pewni, że wiemy na co patrzymy kiedy obserwujemy uruchomiony program."

Zdanie to wydaje mi się bardzo znamienne w dzisiejszych czasach, kiedy coraz częściej zaczyna liczyć się czas dostarczenia produktu na rynek a nie jego jakość, kiedy najczęstszym kryterium wypuszczenia oprogramowania nie są nomen omen inżynierskie kryteria ale po prostu polecenie zarządu. W kontekście tego stwierdzenia może się okazać, że zaczną pojawiać się na rynku produkty-zombie. Produkty, które w zamierzeniach producentów miały być ulepszone jak tylko "zdobędą" rynek, a nie da się ich ulepszyć ze względu na tą niepewność, omyłkowo wziętą przez zarząd za pewność i w rzeczywistości objawiającą się jako defekt krytyczny.

Dla polskiego czytelnika - gdzie tak naprawdę standaryzacja branży rodzi się dopiero w bólach - szczególnie interesujące może być zdanie:
"Myślę, że programy certyfikacji ISEB czy ISTQB są pomyłką. Mam nadzieję, że nikt nie przykłada do nich większej wagi."

Osoby głębiej zainteresowane zapewne spotkały się z podobną opinią Kema Kanera na temat certyfikacji i uzasadnienia dlaczego komercyjni "certyfikatorzy" nie spełniają do końca swojej roli sygnatariuszy kompetencji. W polskich i europejskich warunkach wygląda to znacznie bardziej skomplikowanie. Firmy poszukując podstawowego przynajmniej zapewnienia sobie, że zatrudniona osoba jest kompetentna pytają o certyfikaty. Czy jednak otrzymując pozytywną odpowiedź na to pytanie, otrzymują także odpowiedź na swoje pytanie?

Na koniec Bach zapytany o największe wyzwanie stojące przed dziedziną testów w okresie 5 najbliższych lat, wymienia trzy:
  • naukę jak testować
  • naukę jak szkolić testerów
  • odrzucenie fałszywych profetów certyfikacji
Pierwsze wyjaśnia się chyba samo przez się. Tutaj naprawdę jest jeszcze mnóstwo do zrobienia a uwzględniając polskie warunki - zwłaszcza brak własnego słownictwa - zadanie jest naprawdę ambitne.

Drugie nie wymaga nawet komentarza... Mizeria na tym polu na polskim rynku jest porażająca.

Natomiast co do trzeciego wyzwania to mam mieszane uczucia. Zdaje się, że otwarta forma certyfikacji mogłaby rzeczywiście zapewnić wiedzę "jak testować" na minimalnym poziomie. Lecz tutaj podjęte są słabe próby. Z drugiej strony... tak jak napisałem wyżej, firmy oczekują jakiegoś zaświadczenia, że jesteś testerem i umiesz testować.

Brak komentarzy: